wtorek, 15 października 2013

CZY GOOGLE NA NOWO WYNALAZŁ E-MAIL?

Myślcie jak start-up
Większość koncernów, kiedy rozpoczyna ważny projekt, dokładnie planuje budżet i strategię wpisania go w istniejące portfolio, tak by jak najszybciej zaczął na siebie zarabiać. Google zrobił dokładnie odwrotnie. Członkom zespołu powiedziano: „Myślcie o sobie jak o start-upie, jedyna rzecz, która będzie was od niego odróżniać, to to, że nie musicie martwić się o swoje wypłaty”. Podczas konferencji prasowej kierujący 60-osobowym zespołem Lars Rasmussen na pytanie, ile dotychczas wydali na projekt, z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że nie ma zielonego pojęcia. No cóż, firma, która wykazała w ogarniętym kryzysem 2008 roku ponad cztery miliardy dolarów czystego zysku, może sobie pozwolić na taki luksus.

Ten młodziutki koncern (powstał niewiele ponad 10 lat temu) zbudował sobie wizerunek internetowego hegemona. W powszechnej świadomości Internet=Google. Rzeczywistość jest jednak nieco inna. Po pierwsze, to nieprawda, że wszystko im się udaje. Firma zaliczyła parę spektakularnych wpadek – kupiony przez nią YouTube wcześniej rozgromił usługę Google Video, a z ich sieci społecznościowej Orkut odpływają kolejni użytkownicy zakładający konta na Facebooku. Najbardziej bolesne może być jednak podgryzanie ich głównego biznesu przez należący do Microsoftu Bing – ta nowa wyszukiwarka zagarnęła już 10 procent amerykańskiego rynku.

Google nie pozostaje Microsoftowi dłużny. W zeszłym tygodniu zaprezentował swój długo zapowiadany system operacyjny Chrome OS. Obaj giganci są więc oficjalnie na wojennej ścieżce. Trudno na razie przewidzieć, w jakim stopniu nowy system zaszkodzi Windowsowi, ale niewykluczone, że może to być jego najpoważniejsza w historii konkurencja. Oba systemy bardzo się różnią – Chrome OS jest bardzo lekki i szybki, wszystko dzieje się tu w przeglądarce. Google sprowadził komputer do roli narzędzia służącego do łączenia się z siecią, gdzie można nie tylko surfować i wysyłać e-maile, ale także grać czy słuchać muzyki. Windows to potężna i ciężka aplikacja. Rzecz w tym, że nawet słabsze komputery – jak stare pecety czy netbooki, które służą już tylko do przeglądania Internetu – również potrzebują systemu operacyjnego. I to właśnie może być pierwszy przyczółek.

Jeśli nawet potężny Microsoft ma powody, by obawiać się Google, to co mają powiedzieć mniejsze firmy – choćby producenci telefonów komórkowych czy nawigacji samochodowych? Ekspansja giganta na te rynki trwa, bo – trzeba to wyraźnie zaznaczyć – Google już dawno nie jest firmą wyłącznie internetową. Obecnie rynek z niecierpliwością oczekuje telefonu Google, który podobno jest na ukończeniu. Niedawno firma ujawniła też swoje plany budowy systemu do nawigacji – ta wiadomość musiała przyprawić twórców AutoMapy czy TomToma o szybsze bicie serca.

Szansa na Wave
Wracając do Wave, wygląda nato, że Google sam jeszcze do końca nie wie, jak rozwinie się ten projekt ani w jaki sposób będzie na nim zarabiać. Jedną z koncepcji jest stworzenie sklepu z aplikacjami poszerzającymi jego funkcjonalność – w ten sposób na aplikacjach do iPhone’a zarabia Apple. Zespół Larsa Rasmussena miał nie przejmować się pozostałymi produktami firmy. Efekt jest taki, że jedne – jak Maps czy Translate – idealnie współpracują z Wave, a inne stanowią dla niego bezpośrednią konkurencję. Najbardziej zagrożony jest oczywiście Gmail. Lars przyznał, że na tym etapie jeszcze nie wie, czy Wave zastąpi Gmaila, czy może zostanie z nim połączony. Jedno jest pewne – Wave nie przejdzie w sieci bez echa. Jeśli chcesz przekonać się, jak według Google wygląda przyszłość komunikacji, to mamy złą wiadomość – na razie konto można założyć tylko za zaproszeniem. .